bie jego uczucia dobrze wytłómaczyć umiał, — i stał od niego odwrócony, udając, iż kwiatami swoimi jest zajęty.
Giles, ze swoją białą szlafmycą na głowie, siedział przez ten cały czas na stopniu od powozu, łokciami na kolanach wsparty, i ocierał sobie oczy chustką od nosa niebieską, perkalową, w białe kropeczki.
Że zaś ten poczciwiec wzruszenia nieudawał, dowodem tego były najlepszym czerwone oczy, któremi na nieznajomego młodzieńca spoglądał, gdy tenże do powozu powrócił i do niego przemówił.
— Mnie się zdaje, ze lepiéj będzie, jeżeli sam jeden w powozie do mojéj matki pojedziesz, Giles, — rzekł. — Jabym wolał iść zwolna, piechotą, aby trochę czasu zyskać, nim się z nią zobaczę. Możesz jéj powiedzieć, że i ja przyjechałem.
— Proszę mi wybaczyć, panie Henryku! — odparł Giles, osuszając chustką swoją do reszty z łez twarz zapłakaną; — ale ja myślę, czyby to nie lepiéj jeszcze było pocztyliona samego z tém doniesieniem posłać, a jabym panu mocno był wdzięcznym za to. Jabym się niechciał tak, w tym stanie, przed sługami w domu pokazać, jabym u nich wszelką powagę przez to na zawsze utracił.
— Dobrze i tak! — odpowiedział Henryk z lekkim uśmiechem; — możesz uczynić jak ci się podoba. Każ mu pojechać z naszymi tłómokami, jeżeli chcesz, a ty możesz iść z nami. Pierwéj jednak zdejm tę twoję szlafmycę, i wdziej coś przyzwoitszego na głowę, inaczéj nas za szaleńców mieć będą.
Giles, przypomniawszy sobie dopiero to niezwykłe
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/099
Ta strona została skorygowana.