Oliwer o tém bardzo dobrze pamiętał, iż był w swojém własném małém pokoiku, że książki jego przed nim na stole leżały, i lekki, ciepły wietrzyk zielonym liściem roślin zewnątrz poruszał, szeleściał, — a jednak snem ujęty spoczywał.
Nagle ten obraz cały się zmienia; powietrze staje się ciężkie, parne, duszące, a on ze zgrozą i przestrachem spostrzega, iż się na powrót w izbie Żyda znajduje. Oto siedział ten starzec okropny, haniebny, jak zwykle w swoim kącie, wskazując palcem na niego, i szepcąc coś do jakiegoś nieznajomego, który z twarzą odwróconą koło niego siedział.
— Cicho mój drogi, cicho! — zdawało mu się, iż Żyda mówiącego słyszy, — to on, z pewnością to on! Chodźmy, chodźmy z tąd!
— Tak jest, on! — zdawało się mu, iż ten drugi odpowiada; — czyliż sądzisz, żebym się mógł pomylić? Gdyby sto sysięcy djabłów w ciała zupełnie do niego podobne, się ubrało, a on pomiędzy nich się zaplątał, toby mię jakieś wewnętrzne poczucie natychmiast ostrzegło, gdzie stoi, i gdzie go szukać. Gdybyście go na pięćdziesiąt stóp głębokości w ziemi zakopali, i mnie przez jego grób poprowadzili, to go natychmiast wskażę, chociażby żaden znak, ślad najmniejszy go niezdradził.
Ten człowiek to z taką złością i nienawiścią okropną mówić się zdawał, iż się Oliwer z przestrachu samego nagle obudził i na nogi zerwał.
Wielki Boże! cóż to się takiego stało, że wszystka krew do serca się mu ciśnie, głos mu zapiera, i wszelkiego ruchu go pozbawia!.... Tam,.... tam.... pod oknem,.... tuż przed nim,.... i to tak blizko,.... żeby się
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/112
Ta strona została skorygowana.