jedna w pokoiku znajdowała, Henryk Maylie do niéj się zbliżył, i z pewną nieśmiałością o rozmowę w cztery oczy na kilka chwil ją prosił.
— Kilka,...... kilka słów wystarczy całą rzecz ci wyjaśnić, droga Róziu! — rzekł młodzieniec, przysuwając sobie krzesło; — to, co ci mam powiedzieć, to ci już nieraz saméj przez myśl przejść musiało. Nadzieje i życzenia sercu memu najmilsze, najdroższe, nie mogą i tobie być nie znane, luboś ich jeszcze z ust moich ani razu dotąd nie usłyszała!
Bladość nadzwyczajna pokryła oblicze Rózi téj chwili, gdy Henryka wchodzącego spostrzegła, lubo ta nagła zmiana także i skutkiem osłabienia po ostatniéj chorobie być mogła. Skłoniła się tylko i nachyliła głowę na kwiaty, które tuż koło niéj stały, oczekując w milczeniu tego, co jéj mówić zacznie.
— Powinienem.... był.... na tém poprzestać, — ozwał się Henryk.
— Nieinaczéj,..... powinieneś był to uczynić, — odpowiedziała Rózia. — Wybacz mi, że ci to powiadam, ale jabym sobie była życzyła, abyś to był uczynił.
— Trwoga, męki serca najokropniejsze tutaj mię sprowadziły, — mówił daléj młodzieniec; — trwoga, iż mi wypadnie utracić istotę najmilszą, będącą celem wszystkich moich życzeń, nadziei i dążeń. Jużeś blizka śmierci była,..... ważyłaś się pomiędzy tym a tamtym światem. My zaś wiemy, że jeźli istoty młode, dobre i piękne choroba niebezpieczna złoży, duch ich czysty ku swojéj rodzinnéj krainie błogiego spokoju się zwraca, a ztąd pochodzi, że ludzie najlepsi i najładniejsi
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/119
Ta strona została skorygowana.