żywo, śpiesznie, cwałem, co konie starczą! lot ptaka jedynie dzisiaj mi wyrównać może.
— Holla! holla! — zawołał lekarz na pocztyliona, spuściwszy okno od powozu z pośpiechem, i szarpnąwszy pocztyliona z tyłu, — dla mnie wystarczy, chociaż lotem ptaka niepogonisz. Słyszałeś?
Powóz brzęcząc, turkocząc, pędem drogą pogonił, aż odległość ten hałas przygłuszyła, a jego szybkość oko tylko poznać i uchwycić zdołało; otoczony tumanem pyłu, to niknąc, to się znów pojawiając według tego jak zakręty drogi i przedmiota na zawadzie stojące, widok jego tamowały lub dozwalały. Dopiero gdy i chmury pyłu go otaczającéj więcéj widać niebyło, ci co za nim patrzeli, nakoniec się rozeszli.
Jedna tylko osoba długo jeszcze oczy miała w to miejsce wlepione, na którém powóz znikł zupełnie, już kiedy tenże o kilka mil nawet od niego oddalonym być musiał;.... po za białą zasłoną tego okna bowiem, na które ostatnie spojrzenie żegnającego się Henryka padło, siedziała Rózia!
— Zdaje się być wesołym i szczęśliwym! — rzekła nakoniec. — Był czas, żem się lekała, iż to inaczéj wypaść może.... Zawiodłam się! To mnie bardzo, bardzo cieszy.
Łzy są tak dobrze znakiem radości jak i smutku; lecz te, które z ócz Róży padały, kiedy zamyślona przy oknie siedziała, spoglądając ciągle w jedną i tą samą stronę, zdawały się być raczéj znakiem smutku jak radości.