— Dobrze!
— Pora nocna!
— Dobrze!
— A miejscem działania licha jama, w której nędzne wszetecznice na schyłku życia i zdrowia dzieci rodzą, które gmina na koszta swoje żywić musi, i hańbę swoję potém w grobie kryją! Przekleństwo na nie!
— Słowem, dom położnic, jak się mi zdaje?
Rzekł Bumble, niemogąc tak prędko pojąć górnolotnego opisu nieznajomego.
— Tak jest, — odpowiedział nieznajomy. — W tym domu urodził się chłopczyna.
— Wiele chłopców tam się już urodziło, — zauważył Bumble, wstrząsając głową.
— Niech tych djabłów małych zaraza morowa wygubi! — zawołał z niecierpliwością i gniewem nieznajomy. — Ja mówię o bladym psie małym, którego późniéj w naukę do Przedsiębiorcy pogrzebów w tém mieście oddano,.... (byłbym sobie życzył, aby tam swoją własną trumnę był zrobił, i swe kości w niéj złożył,....) a który potém uciekł i do Londynu się udał, jak się domyślano.
— A!.... mowa jak widzę o młodym Oliwerze,.... Oliwerze Twist? — zapytał Bumble. — Przypominam sobie, przypominam. Był to krnąbrny, uparty, zawzięty wisus mały....
— Ja o nim nic więcéj słyszeć nie chcę,.... jużem dość słyszał o nim, — odparł nieznajomy, przecinając panu Bumble wyliczenie bardzo długiego szeregu wszelkich wad i niecnót biednego Oliwera, do którego się Woźny zabierał. — Ja chcę słyszeć o kobiecie, staréj
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/147
Ta strona została skorygowana.