one tu leżały raczéj dla zachowania pewnego pozoru, jak w tém celu, aby je kiedyś rzeczywiście do czegoś użyć miano.
W samym środku téj gromady chat i lepianek lichych, tuż nad brzegiem rzeki, nad którą piątra wyższe prawie wisiały, stał obszerny budynek, który z pewnością niegdyś za wyrobnię jakąś służyć musiał, i będąc swego czasu w pełnéj czynności, mieszkańcom okolicznych budynków sposób do życia zapewnie starczał.
Ten budynek jednak już od dawna stał opuszczony i spustoszały, a szczury, robactwo i wilgoć nadpsuła już znacznie te pale, na których stał zbudowany, tak że znaczna część jego już w wodę runęła, a reszta chwiejąc się i wisząc nad ciemnym strumieniem, sposobności pomyślnéj jedynie oczekiwała, aby się z towarzyszem swoim dawnym połączyć i los jego podzielać.
Przed temi zwaliskami tedy godna parka nasza się zatrzymała, gdy pierwszy huk grzmotu się dał słyszeć w powietrzu, a deszcz nawalnie padać zaczął.
— Miejsce oznaczone musi się gdzieś w téj oto okolicy znajdować.
Ozwał się Bumble, spoglądając na świstek papieru, który w ręku trzymał.
— Holla! kto tam? — zawołał głos z góry.
Bumble idąc za głosem podniósł głowę do góry i spostrzegł człowieka, przez okno na drugiém piątrze aż po pas wychylonego.
— Zatrzymajcie się na chwilkę, — dodał ów głos, — natychmiast do was zejdę.
To rzekłszy znikł z okna, a okno się za nim zamknęło.
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/153
Ta strona została skorygowana.