coś tak przecudnego, jakeście jeszcze nigdy niewidzieli,.... no i cóż mowicie na to?
Wyrzekłszy tę pochwałę ostatnią, pan Bates wyjął z jednéj swoich obszernych, niezmierzonych kieszeni pełną butelkę wina, troskliwie okorkowaną, a pan Dawkins nalał tymczasem z téj flaszki, którą poprzód Karolkowi był wydarł, pełną szklaneczkę najlepszego rumu, którą chory bez najmniejszego wahania lub namysłu na jeden łyk wychylił.
— A! — zawołał Żyd, zacierając ręce z wielką radością; — to ci wyjdzie na zdrowie Billu, to ci wyjdzie na zdrowie!
— Na zdrowie! — zawołał Sikes. — Byłbym mógł śmiało ze dwadzieścia razy już umrzeć, nimeś się raz do mnie przytoczył, aby mi pomódz! Cóż ty sobie myślisz, człowieka w takim stanie przez całe trzy tygodnie bez wszelkiéj wiadomości o sobie zostawiać, ty podły, haniebny łotrze!
— Słuchajcie go tylko, chłopcy! słuchajcie go! — rzekł na to Żyd, wzruszywszy ramionami; — a my przychodzimy do niego i przynosimy same takie piękne rzeczy!
— Te rzeczy mogą być dość dobre, — odparł na to Sikes cokolwiek łagodniejszym głosem, gdy okiem na stół rzucił; — cóż mi jednak możesz powiedzieć na uniewinnienie swoje własne, żeś mię tak zostawił leżącego w łóżku, bez zdrowia, jadła, pieniędzy, słowem z wszystkiego ogołoconego, i nietroskał się o mnie przez ten czas cały, gorzéj nawet, jakbym tym psem był oto!.... Spędź go, spędź Karolku!
— Ja niewidziałem jeszcze nigdy tak pięknego psa
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/176
Ta strona została skorygowana.