staruszka, w zielonym surducie, któremu dobroć serca z oczu patrzyła, a z nim spostrzegła drugiego starca, w nankinowych spodniach, który w niejakiéj odległości siedział, nie bardzo dobrotliwie wyglądał, ręce złożone na gałce od swéj grubéj laski miał sparte, a bródkę na nich opartą.
— A!.... — zawołał ów jegomość w zielonym surducie, zrywając się z krzesła z grzeczną uprzejmością. — Proszę mi wybaczyć, łaskawa panno;.... sądziłem, że to jaka dziewczyna natrętna, pomocy żebrząca;.... spodziewam się, że mi pani tę pomyłkę wybaczy. Proszę usiąść, proszę....
— Pan Brownlow, jeżli się nie mylę?
Rzekła Rózia, rzucając okiem to na jednego, to na drugiego.
— Tak się nazywam, — odpowiedział staruszek; — a to jest mój przyjaciel, pan Grimwig. Grimwig, czy nie byłbyś tak dobrym na kilka chwil nas samych pozostawić?
— Mnie się zdaje, — odparła dziewczyna, — iż na teraz nie jest rzeczą wcale potrzebną, aby temu panu tyle trudu zadawać. Jeżli mi prawdę powiedziano, to i temu panu ta sprawa cała jest wiadoma, która mię tutaj przyprowadziła.
P. Brownlow pochylił głowę na znak uległości życzeniu panny Maylie, a Grimwig, który się zrazu bardzo sztywnie był ukłonił, podniósłszy się ze swego krzesła, teraz powtórnie i nie mniéj sztywnie się skłonił, i miejsce swoje napowrót zajął.
— Wiadomość, którą przynoszę, z pewnością pana mocno zadziwi, — ozwała się nakoniec Rózia z nie-
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/215
Ta strona została skorygowana.