— Ale ja je wzięłam dla ciebie, kochany Noa, — odpowiedziała Karolina.
— Czyż ja je mam przy sobie? — zapytał pan Claypole.
— Nie, nie; tyś mi je powierzył i kazałeś mi je nieść, jak na chłopca poczciwego przystoi; — odpowiedziała niewiasta, głaszcząc go pod brodę i wzięła go pod rękę.
A to było w istocie prawdą; ale że niebyło wcale zwyczajem pana Claypole zaufanie ślepe i nierozważne w kimkolwiek bądź pokładać, musimy zatém wyznać na usprawiedliwienie tego jegomości, że on dla tego jedynie Karolinie w tak wielkim stopniu zaufał, ażeby w przypadku, gdyby za nimi goniono i ich schwytano, pieniądze skradzione nie u niego, lecz u niéj znaleziono, coby mu sposobność bardzo pomyślną było nastręczyło do zaparcia się i oświadczenia swéj niewinności w całéj kradzieży, i możliwość ucieczki nieskończenie ułatwiło. On się jednak tą razą w dalsze wyłożenie i rozwinięcie pobudek swoich w tym przypadku wcale niezapuszczał, a tak szli daléj w zgodzie najlepszéj, najtkliwszéj.
Stósownie do swego raz przyjętego zamiaru pan Noa Claypole zdążał do Londynu, niezatrzymawszy się po drodze ani razu, dopokąd Anioła w Islington nieminęli, gdzie z tłumu cisnących się przechodniów i liczby wielkiéj powozów mądrze wnosić zaczęli, iż teraz już miasto Londyn w istocie się zaczęło.
Zatrzymawszy się na tyle czasu tylko, aby się przekonać, która ulica jest ludniejsza, któréj się przeto bardziéj wystrzegać potrzeba, zwrócili się w Saint Johns-Road i zaginęli wkrótce w ciemnościach zawiłych, brudnych
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/233
Ta strona została skorygowana.