cierpliwością niewysłowioną dręczony, i za każdą razą krótko rzekł, iż niema jeszcze czasu.
Siódmego dnia nakoniec wcześniéj z wieczora jak zwykle powrócił, z uniesieniem radości, którą zaledwie pohamować zdołał. Była to Niedziela.
— Dzisiaj wieczorem z domu wyjdzie, — rzekł Fagin, — a ja wiem z pewnością, że ona tam pójdzie, gdzie się czegoś będziemy dowiedziéć mogli, gdyż przez cały dzień sama jedna siedziała, a ten człowiek, którego się nadzwyczajnie boi, niepowróci tak rychło, może aż nad rankiem dopiero. Chodź teraz ze mną,.... tylko żywo!
Noa się natychmiast zebrał, niewyrzekłszy ani słowa, albowiem taki zapał nadzwyczajny i dziwny Żyda zagrzewał, że i on się nim od niego zaraził.
Natychmiast z pośpiechem największym dom opuścili, i rzuciwszy się w błędnik uliczek wązkich, zawiłych, dostali nakoniec do gospodniego domu, któren Noa na pierwszy rzut oka poznał; był to bowiem ten sam, w którym pierwszą noc zaraz po swojém przybyciu do Londyna przepędził.
Już godzina jedynasta minęła, a drzwi były zamknięte. Fagin świsnął z cicha, a one się po cichutku natychmiast otworzyły. Obaj weszli bez najmniejszego szmeru do gospody, a drzwi się za nimi natychmiast zawarły.
Fagin ani słówka tą razą nie rzekł, lecz na migi z tym chłopcem się rozmówił, który mu drzwi otworzył, owe tajne, malutkie, jednoszybowe okienko Noemu wskazał, na stołku mu stanąć kazał i przypatrzeć się dobrze téj osobie, która w pobocznéj izbie siedziała.
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/286
Ta strona została skorygowana.