gomości, którą mu prędzéj wywabię, nim mi kubek piwa dać każe.
— Ha! — zawołał Sikes, zrywając się z ławki. — Nie ruszaj tego kapelusza!
— Ja tę plamkę z kapelusza wywabię, — odpowiedział przekupujący włóczęga, mrugając na całe towarzystwo, — nim ten pan przez pokój przejdzie, aby mi go odebrać. Moi panowie! Patrzcie! oto jest ciemna plamka na kapeluszu tego pana, niewiększa jak grosz, lecz grubsza jak złoty. Niechaj to będzie plamka jaka chce, czy z wina, owocu, piwa, wody, tłustości, oleju, krwi....
Lecz ten poczciwiec mowy niedokończył, gdyż Sikes z okropném przekleństwem się zerwał, stolik wywrócił, kapelusz z ręki mu wydarł, i za drzwi wypadł.
Ta sama niespokojność, wątpliwość, niepewność, która przez cały dzień zbójcą pomiatała, poraziła i teraz całą dzielność jego niegdyś tak silnéj woli. Widząc że nikt za nim nie biegnie, i według wszelkiego podobieństwa wszyscy za pijanego człowieka go uznają, skierował na powrót swe kroki ku miastu, a chroniąc się od blasku latarni przy jakimś powozie, chciał go wyminąć, lecz poznał, że to jest poczta z Londynu jadąca, która właśnie koło pocztowego domu stanęła. On wiedział, a przynajmniéj przeczuwał bardzo dobrze, o czém rozmowa toczyć się musi; pomimo to zbliżył się do powozu i słuchał.
Konduktor od poczty stał u drzwi, czekając na listy, które mu dać miano. Za kilka chwil zbliżył się jakiś człowiek, jako leśny ubrany, któremu wręczył koszyk, leżący na bruka już na pogotowiu.
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/329
Ta strona została skorygowana.