Strona:PL Oppman Artur - Monologi II.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

mną zaś pacholik wiózł na wózku pięć antałów. W jednym wino: hungaricum, lecz Poloniae educatum, w drugim piwo w mym browarze tej wiosenki świeżo natum; w trzecim sławny miód kowieński, czwarty pełny maliniaku, zaś gorzałka była w piątym — przedziwnego iście smaku!
Tedy żonę pożegnawszy i dziateczki miłe item, ostrogami w bok kobyłę bodę ostro jak dzirytem. Lecz tu omen się przytrafił, bo potknęła się srokata, a przezacny jej właściciel w grząskie błoto na łeb zlata. Ledwo, żem się wygramolił z tej przeklętej, brudnej mazi, aż tu znowu zamiast z prawej z lewej szlachcic na koń włazi... Tfu! do biesa! Czy to urok? Czy mi bieda dziś sądzona? — Miałem prospekt nieciekawy, siadłszy gębą do ogona!
Jakoś tam się poradziło, jużci siedzę jak należy; ja coś dumam o sejmiku, a kobyłka truchtem bieży. Łeb mi począł chwiać się nieco, pochyliłem tedy głowy, a w tem znów się stał przypadek, taki to już los morowy! Słyszę jakiś brzęk, coś tłucze pochylone moje łbisko, w coś uderzam moim nosem i twarz drugą widzę blizko! Ktoś mnie łapie, ściąga z konia, a wymyśla, aż nie miło. Gwałtu! rety! co się dzieje? Co to ze mną się zrobiło?
Casus tedy był takowy: pan kasztelan gnał w karocy, a ja w szybę łbem schylonym uderzyłem z całej mocy, potem nosem w nos palnąłem koronnego dostojnika, rozkrwawiwszy go tak szpetnie, że kasztelan z bólu fika. Więc się srogie larum czyni za obrazę cnej osoby, (toć ja takżem potłuczony i skrwawiony — do choroby!) Niosą dywan pacholiki, mnie zaś kładą na dywanie, potem krzepkie dwa hajduki zamaszyste sypią lanie...