Strona:PL Oppman Artur - Monologi II.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

Lato roku Pańskiego 1733 było całe grzeczne: upały nie nękały mnie srodze, zwłaszcza, że jako peritus w peregrynacyach miałem na nie w skarbniczku remedium przednie: trojniak wystały tę mający własność cudną wielce, iż rozgrzewa zimą, latem zasie chłodzi skutecznie, albowiem zażywszy go z garniec, nie więcej, czyni się homini tak właśnie, jakoby po samą czuprynę w zimnej wodzie zanurzon był. A ztąd widać jak Pan Bóg miłosierny przednio świat urządził i o szlachcie polskiej, trunek jej ów dając smakowny, pamiętać raczył, za co niech Mu będzie cześć i chwała wiekuista!
Długo już trwało ono wędrowanie moje, zjachałem się setnie i nie bez przygód, na granicy bowiem Podola kupka grassantów w lesie mnie o świtaniu napadła, ale należyty wstręt im uczyniwszy i ze trzech łotrzyków ad patres wyprawiwszy, wydobyłem się z owej opressyi szczęśliwie. Pod Kamieńcem zdarzył mi się casus paskudny: koło od skarbniczka pękło, a prawa dyszlowa kobyła srokata zakulawiała haniebnie. W takiej okazjej nic mi nie zostawiało jedno o drogę chłopa rozpytawszy, walić per pedes do najbliższego dworu i o sukkurs brata szlachcica prosić. Idę. Na pagórku dworzec biały, modrzewiowy, ale częstokołem i fossą obwiedzion. Przed gankiem lipa ogromna, a pod lipą starzec struktury zacnej, z wielką brodą siwą siedział pod bok się ułapiwszy i trunek jakowyś z wielkiego farfurowego dzbana smaczno popijając.
— Czołem! mospanie, — rzeknę ja.
— A czołem, czołem — przystojnie odpowie Jegomość, i bliżej zaprasza.
Podchodzę, patrzę: ki dyabeł! na czele dziura by talar, na jednem oku skałka, brzuch by kufa,