krótko gadając, żywy konterfekt sławnego pana Onufera Zagłoby, którego imago w bawialnej komnacie dworka mojego na ścienie wisi i o którym mi nieboszczyk dziadulko (świeć Panie jego duszy!) tyle spraw dziwnych i do pojęcia trudnych rozpowiadał.
— Jacobus Skrzetuski jestem, wnuk Jana — powiadam — i służby moje pokorne waszmości oddawam.
Ryknie na to ów staruch jako żubr z puszczy Białowieskiej, albo jeszcze głośniej, i nuż mnie brać w uściski, nuż cmokać w gębę, nuż dusić, a przypatrować się, a płakać...
Wysapał się nareszcie, otarł ślozy chustą w kraty czerwone z niebieskiemi i łyknąwszy wprost z dzbana, powiada:
— Zagłoba sum!
— Obstupui! Zagłoba? Jaki Zagłoba? Chyba że nie Onufer przecie?
— Otóż Onufer! mości panie, — rzeknie owten, — ten sam, który twoją babkę nieboszczkę w tylu okazjach salwował, ten sam sławny na świat i koronę Polską Onufer Zagłoba stoi przed waścią!
Tu ułapił się pan Zagłoba pod bok i począł z pychą wielką prychać, a sapać, i okiem zdrowem mrugać ustawnie.
— Na miły Bóg! — rzekę ja zdumiony — a ile też lat liczysz sobie teraz waszmość dobrodziej?
— Liczyć to liczę sobie stopięćdziesiąty, ale nie wydawaj mnie waćpan przed moją żoną z sekretu: jej, ile że to niewiasty młodych miłują: jedno do stuczterdziestu pięciu się przyznawam.
— To waszmość żonaty? — spytam ja ze zdumieniem niemałem.
Strona:PL Oppman Artur - Monologi II.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.