bom mu był rywalem, gdy o panią Radziejowską zabiegał i nawet boczył się na mnie, ile że mnie nad niego przekładała; ale respekt dla majestatu mając, co rychlej ustąpiłem.
Zabrawszy się tedy do Baśki, do której zdawna inklinacyę miałem, jąłem dyszkursem trefnym ją zabawiać, kwiateczki znosić, a wzdychać, jako miechy kowalskie, a ślepiami przewracać, jako właśnie kochankowie czynią, a rytmy pisać cudne, bom to z młodu poezyą się bawił i pana Morsztyna z jego sonetami w kozi-m róg zapędził.
I co waćpan powiesz: z początku hajduczek boczył się na mnie i zaloty moje bluźnierstwem przeciwko panu Michałowi nazywał, ale, po dwóch-trzech dniach, jużci jej zaczęły oczki weseleć, a gębusia śmiać się, ba! a po tygodniu usiedzieć obok mnie nie mogła, z wrodzonej gorącości, żeśmy to oboje jako dwie żagwie właśnie byli. Jaki z połączenia żagwi onych ogień powstał, wyimaginuy sobie waćpan, bo mnie wrodzona modestya mówić nie pozwala.
Tak tedy pojąłem za żonę cudną Basieńkę i patrzaj waszmość! czego nie doczekał tak sławny rycerz, jak pan Wołodyjowski — ja dokazałem: po dwóch miesiącach Baśka jako armata chodziła! a o nieboszczyku nie było już mowy. Takie to one są te niewiastki!...