Niech nie naciąga! Niech mi odda grosze!
Ja mu pokażę! Ja go wypaproszę!
A jeśli zacznie swe lamenty łzawe,
Komornikowi wnet powierzę sprawę!...
Wziął pan Jacenty czapkę i palito,
Wypił na kuraż sprytu z okowitą,
I z wielką laską oraz ogniem w łonie,
Gromić Flecika poszedł na Kanonię.
Na czwartem piętrze, w domu „pod Hołyszem.“
Miał locum Flecik ze swym towarzyszem;
Obaj artyści, obaj są malarze,
Że to też takich Pan Bóg nie ukarze!...
Majster Jacenty srodze sie zasapał,
Nim się nareszcie na podstrysze wdrapał,
Był to personat, jakby kufa gruby —
Bowiem z Kijokiem ścisłe zawarł śluby.
— „Puk! puk!“ — „A proszę — rzekł ktoś niecierpliwie,
Myśląc zapewnie o Berku nie tkliwie —
A! pan Jacenty! Jakże mi przyjemnie...
Wiem!... wiem!... pan ratę chce dostać odemnie?“
— „Dzień dobry! — gniewnie mruknął pan Jacenty —
Oho! mnie panie, nie brać na wykręty:
Toć rok już mija! Chcę ratę? pan spytał?
Kapitał, panie! płać cały kapitał!...
— Kapitał? — Flecik odpowiedział grzecznie —
Owszem! z ochotą! jeśli chcesz koniecznie,