— „O! to mi model! — krzyknął wreszcie Flecik —
O! to mi będzie przepyszny portrecik!
Lecę malować! Lecę!... pędzę!... biegę!...“
(Tu pan Hijacent mrugnął na kolegę)...
Flecik wziął kredkę — i już papier brudzi,
Rysując postać najgrubszego z ludzi —
Zaś miał pan Jacek strój nie na salony:
Skarpetki jeno — oraz kalesony...
Kiedy Hijacent robi jakąś grupę
Kolega złożył ubranie na kupę,
Pięknie zawinął, zawiązał szpagatem
Spodnie, palito i kurtkę z krawatem.
Potem, ukradkiem, syknął na Flecika,
Potem podskoczył, jakby dostał bzika,
Potem się wymknął tak zręczny, jak łania,
Drzwi zaskrzypiały... Niema już ubrania!
Pan Flecik rzeknie: — „Niech się pan ubiera,
Już mam wyborny szkic na bohatera,
Dziękuję panu! Obraz będzie świetny!
No! odziewaj się, majsterku sławetny!“
Wstał pan Jacenty, a w tem wrzaśnie: — „Panie!
— Gdzie tamten drugi?... gdzie moje ubranie?
Jakże ja wrócę?!... To rzecz niebezpieczna!
Przecież ulica to nie kąpiel rzeczna!
Gdzież on się podział? Powiedz pan choć słówko!“
— „Gdzie? — Pewnie robi interes z „Wołówką!“