A potem — potem, ha! zwykłe dzieje?
Czyż takim, jak ja, słońce zadnieje?
Ostatki sromu jam starła!
W gnieździe rozpusty sprzedajna miłość
W pęknięte serce tchnęła swą zgniłość.
A matka? Matka — umarła!...
I raz — (dnia tego ach! nie zapomnę,
Wzruszenie pierś mi wstrząsło ogromne)
Jegom ujrzała! Tak, jego!
Z lisim uśmiechem zbliżył się ku mnie,
Wzgardliwem okiem obrzucił dumnie
I rzekł: — „winszuję!” jest czego!
„Wiedziałem dawno, żo[1] to dwa[2] droga,
Powinnaś była do tego proga
Odrazu przybyć, dziewucho!”
„A ty?” — „Ja z ciebie drwiłem, kochanie,
No, co się stało, już nieodstanie!...”
Tu słówko szepnął mi w ucho!...
— „Nic!” — „Nie?... Ty, ścierko! chodź!” — brzęknął trzosem
Ach, a ja wtedy z rozwianym włosem
Z oczyma, co stoją, słupem,
Porwałam ćwieczek wielki — i w głowę
Cisnęłam podłą — krwi purpurowe
Strugi trysnęły — padł trupem!
Bez łzy, bez żalu nad martwym stałam,
I oniemiałam i zapomniałam,
Że żyję na świecie jeszaze[3]!
Aż dreszcz mnie przeszedł, dreszcz zimny, srogi
Strona:PL Or-Ot - Poezje.djvu/077
Ta strona została przepisana.