I w tem więc okazał się fachowo-umiarkowanym, nie jak oni artyści wyniośli, którzy sami nie wiedzą, co cenić, albo też sumy bajońskie stawiają.
Najbardziej przypadło do gustu księdzu to „od metra“.
— To rozumiem — przychwalał. — To jest rzecz konkretna. Przynajmniej będzie można na czemś realnem się oprzeć.
Uszczęśliwiony, wrócił do Niedźwiady i zdał komitetowi kościelnemu sprawę ze swoich przedwstępnych kroków. — Nie było to wprawdzie jego obowiązkiem, lecz, jako psycholog, świadom rzeczy ludzkich i słabości, mniemał przez to większe zainteresowanie wzbudzić dla sprawy projektu w komitecie, a tem samem i zbieranie funduszów ożywić.
Istotnie, dobrze przewidywał. Komitet z zaciekawieniem słuchał jego relacji, lecz w momencie najważniejszym, który zostawił sobie był na koniec, to jest, że malarza ugodził „od metra“, podniosły się z łona komitetu niejakie wątpliwości.
— Czy to aby nie oszukaństwo? — mówiono. — On wam może nic na tym metrze nie wymalować, ba, jeno szczotką maźnie, a porachuje meter.
Uwaga ta zaskoczyła księdza, lecz rychło znalazł na nią odpowiedź dowodną:
— Mniej będzie malunku na ścianach, to mniej
Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/113
Ta strona została przepisana.