się ludzie, bywalcy ranni, poczynają po jednemu schodzić, wita się z tym lub owym z poważniejszych, zapytuje o zdrowie — a czyni to z namaszczeniem i jakby niezwykłą łaską; przyczem on jeden pozwala sobie, jako urzędnik kościelny, na nieznaczne podniesienie głosu, który w pustym kościele dziwnie się ważnym wydaje. — Później zdejmuje przykrywy z ołtarzów, próbuje dłonią kurzu na obrusach, zapala świeczki, jeśli kto z przychodnich złożył „na ofiarę“, poczem idzie do zakrystji, wyciąga szuflady, taksuje doświadczonemi oczyma bieliznę kościelną i przybiory, czy zaś czego nie brak, ustawia do mszy ampułki, próbuje wina mszalnego, czy się nie zepsuło — co spełniwszy, przechodzi się już tylko, dając poziór na godziny i na liczbę schodzących się ludzi.
Czeka go teraz najtrudniejszy obowiązek. Zbliża się godzina, kiedy trzeba iść księży budzić. — W tych chwilach przychodzi nań, zawdy pewnego siebie, jakieś gniotące osmętnienie.
Tedy klęka przy klęczniku, albo opiera się łokciem o drzwi zakrystji, kryje łysinę czoła w dłoń rozwartą i podaje się zadumie...
W chwili tej zdaje mu się ciężyć ten urząd kościelnego. Złożyłby go już ze swych ramion — ale jakże... Syna nie ma, któryby go mógł zluzować; a urząd ten od niepomnych czasów był przy jego familji. Dziadek był kościelnym, potem ojciec, a teraz on już od czterdziestu lat... Wielu się to
Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/130
Ta strona została skorygowana.