Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/179

Ta strona została przepisana.

Takie proste, a wszystko mówiące. Wryły się na zawsze w pamięć Wacława, jakby na sercu jego były wycięte. Coś bliskiego bardzo, ojcowskiego słyszał w tem cztero-słowie. Nieraz, upewniwszy się, czy żaden z towarzyszy nie nadchodzi, padał na tę mogiłkę i szlochał, jakby najmilsza jego dziecina była pod tym krzyżykiem schowana. A gdy zorze czerwone na zachodzie gasły, męką tęsknoty biegł za niemi przez ziemie-kraje aż ku Wiśle...

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Ścieżyna nieznaczna wśród fioletu wapienia, odbita ledwo parę sążni od ściany prostopadłej brzegu, podnosiła się ku górze.
Koń szedł przemyślnie po śliskiem oskalu i umiejętnie omijał zdradliwe rozpady.
Wacław z czułością pogłaskał jego szyję. Zalety jego niezwykłe miał już sposobność poznać. Nabyto go przed dwoma laty od Tunguza-sąsiada za pieniądze komunalne. Był więc własnością „komuny“. Na nim odbiła się najwięcej niezgoda jej członków, bo każdy rościł sobie na rożnem uzasadnieniu jedyne prawo do niego; każdy chciał na nim jeździć. Koń biedny tracił czasem swoją orjentację, myśląc ze smutkiem, że jest osłem. Mimo to jednak, iż dźwigał na swym grzbiecie różnemi czasy tyle kłócących się ze sobą niegramatyczności: es-erów dwóch, es-deków kilka ga-