Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/184

Ta strona została przepisana.

staruszkowi zawsze jakąś część upolowanej zwierzyny.
Miesiąc już, jak starego nie widział. Jak go też przyjmie?
Stary dziwaczał czasem. Nachodziła go chandra — wtedy zamykał się w chacie, albo zaszywał się gdzie w tajgę i tygodniami się nie pokazywał.
Nie dziwota — w tej pustelni mógł zdziwaczeć na dobre. Wszakże i on sam, młody, miewał takie psie czasy. — Było — gdy zima zdawała się w nieskończoność trwać (a mieszkał wtedy osobno w chacie starego przybysza-tatara) — kładł się na piec, naciągał skóry na siebie i leżał tak tygodniami bez nijakiej zgoła myśli. Nie miał nawet woli jeść — tyle co go przymusili. Często gospodarz, poczciwy stary Osman, chcąc wyrwać go z tej martwoty, siadał na trójnożku naprzeciw z flaszką gorzałki w ręce i kusił go, namawiał oczami i giestem. Napróżno. Nie dawał się skusić. Osman już wtedy kiwał ze zwątpieniem głową i odchodził przygnębiony.
— Och, ta okrutność zim!... Długoż to jeszcze?...
Uczuł, że znowu szpony po serce jego sięgają. Począł więc pilnie myśleć o celu podróży.
Jeleń napewno się trafi. Schodzą w tym czasie z tajgi ku jeziorom. Ptactwa moc. Posiedzi z tydzień w chacie Jana. — Pomacał się po kieszeniach. — Herbata, cukier jest — stary to lubi.