Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/202

Ta strona została przepisana.

cił ku niemu piękną głowę. Oczy jego patrzyły prosto w oczy Wacława — tak jakoś bezobawnie, ufnie.
Wacław opuścił strzelbę na kolana. W tym momencie bowiem przypomniało mu się zdarzenie jedno, gdy polował z Osmanem na kozły. Postrzelił kozła — i, gdy przypadł ku leżącemu na ziemi, zobaczył wyraźnie, jak z dużego, łagodnego oka spłynęła łza i spadła na liść... Jak perła — została długo na liściu. — Nieraz to przydarzenie wyrzutem go nachodziło. Czemu znów teraz? Sam zły był na się za to — jakby kiedyindziej powiedział: — rozmiękczenie.
Ujął strzelbę powtórnie, lecz znów ją opuścił. Kłóciło się w nim dwóch — wyraźnie dwóch ludzi.
— Zabij! Okazja się nie trafi...
— Poczekaj... Trzeba pomyśleć...
— Ujdzie!
— Zaraz... Przypatrzę się tylko...
— I począł się przypatrywać rogaczowi, który, nic nie przeczuwając, baraszkował swobodnie na łące.
Ślady jego lekkomyślne na siwym płaszczu rosy kreśliły ciemny ornament. — W momencie pewnym stanął, nastawił ostre żłóbki uszu na melodję rozdzwonionego życia na jeziorze — i oczy jego jakoby uśmiech rozszerzył. Świetliła się w nich radość wielka, beztroskie szczęście istnie-