— Samemu by sie cnęło... jak i mnie nieraz, kiedych sam pasł...
— Nie mogłeś ku mnie przygnać?
— Czy ja wiedział, żebyś mi była rada?
— Ej ty... nie wiedział.
— Ja i dziś poprawdzie nie wiem...
Śmiała się głośno, żeby zagłuszyć słowa niepotrzebne.
— Słusznie nie wiem... — przymawiał.
— Patrz-no, patrz-no, jaka ta wywiórka śmiała! Na ostatni kraj gałęzi przyszła...
I tak patrzenie na cuda i patrzenie na się przeplatali gwarą zręczną, jak przewijania wiewiórcze. Czasem troska o woły ich nadlatywała.
— Ka one też tam... Trzaby wyjrzeć...
Ale jedno drugie wstrzymywało, i tak im chwile leciały.
Słońce coraz mocniej piekło; nawet przez liście buczyny żar się do cienia przesączał... Gorąco przypołudnia rozleniwiło siedzących — polegli plecyma na trawie, i roztwartemi oczami patrzyli ku niebu.
— Co też to tam jest... to niebieskie?
Dziewczę nie lubiało patrzeć nie mówięcy.
— Nie wiesz to? Sklepienie...
— Ja wiem... ale z czego?
— Tego nikto nie może zgadnąć.
Patrzyła jeszcze chwilę z pobożnem zastano-
Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/40
Ta strona została przepisana.