mieszkał w niej Jantek „Djabeł“, poszukiwacz skarbów, póki go drzewo insze nie zabiło.
Mało schroniskiem — była ona kaplicą, nie jeno przez podobieństwo naoczne do staroświeckiej kaplicy, bezbożnej już i zczerniałej wiekami, ale iż tam się w czasie burz przeraźnych wiele dusz modliło żarliwie, wiele westchnień, od słów wypowiedzianych — głębszych, ulatywało gardzielą jej spróchniałą ku górze.
Owo jej wnętrze czarne było jak czeluść komina; ogień uwęglił boki, dym oczernił górne wydrążenie; przez to milsze człekowi było, zwłaszcza bezdomnemu, bo przypominało wnętrze dymnej, oczerniałej izby.
W czasie tym, kiedy na drzewne jej siostry-jedlice i na poinszą brać takie, jak się powiedziało, spadły zalęki abo poszumy od złych wróżb, lecących poprzód przed burzą, jedla nasza stała w obojętności skostniałej, już od całego wieka przyswojonej, i ani drgnęła.
W głowicy jej wyniosłej, jeszcze zielonej, chocia już mało iglastej, plątał się ledwo ku ziemi słyszalny szum — jakiś inny, nie z onego tu świata, lecz jakby przypominanie szumów dawnych — dawno pomarłych drzew — drzew-ojców — drzew-praojców.
We wnętrzu jej było cicho. Bo nawet muszki-brzęczki, które się tu, po zajściu słonka za chmurę, schroniły i brzęczały przez chwilę zdudniałym
Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/48
Ta strona została przepisana.