gwarem jako w ulu, siedziały teraz po zwęglinach i szparach, jakby snem poprzylepiane.
Cicho było, jak istnie w kaplicy.
Aże naraz zatrzepotało się coś u wejścia, na wysokości naczółka drzwiennego. I u okraja przyczepił się ptaszek, zazierając uważnie do wnętrza. Nie mógł ciemności przejrzeć, a chciał przejrzeć — więc puścił się na odwagę i obleciał parę razy kołem; poczem wychynął, a za moment wróciło ich dwoje.
Podnieśli się w czeluście pierścieniami wzlotu i posiedli na sękach, wyrastających z poboku do środka; coś ćwierkali, coś sobie opowiadali, czy też przyzywało jedno drugie ku sobie; w końcu znaleźli się razem na jednym sęku siedzieli już dalej cicho.
Po chwili znowu szmer zgóry spłynął do wnętrza: Otworem, który dzięcioł wykuł, a jakiś inszy stwór rozszerzył, wsunęła głowę wiewiórka. Porozpatrywała się naprzód ciekawie, a potem wśliznęła zwinnie. Pomknęła kominem wgórę, przepatrzyła, aza wróg jaki w ciemności nie czyha, poczem sfurgnęła na dół, popróbowała powietrznego tańca „od ściany do ściany“, wreszcie uczaiła się, dysząc, przy otworze.
Znowu nastała cichość.
Nie uszła chwila, jak się ozwały stąpania, i do schroniska wprowadziło się dwoje młodych: pasterz i pasterka.
Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/49
Ta strona została przepisana.