Strona:PL Orkan - Warta.djvu/105

Ta strona została przepisana.

Jeszcze piękniejsi w geście,
We wzięciu bardziej spaniali —
Nie dziw: sto lat, i dwieście
W dumach kamiennych przespali.

Wyszli ku nam na jawę,
Jakby z pradawnych wiecy —
Widma białe, choć krwawe —
Tak bliscy, choć dalecy.

Spojrzmy na Zycha z Witowa,
Jak sie na śmierć sposobi...
Wie, iże ciało ziem schowa,
O nic się więcy nie głobi.

A oto znowu Smaś z Olce
Z Bogem jednać sie jedzie:
Zbrój za pasem, pistolce,
Dwa muzyki, basisty na przedzie...

A któż nie zbaczy se w lęku:
„Bracie mój, ustąp mi tońca!“
Ten ukłon — przed wrogiem — w przyklęku,
Nim zabił... nim wzięni go Chrońca.

Abo Orlice krwawe...
Te nam wywodzą na oczy
Jakąś zabytą przejawę,
Od której krew sie w nas mroczy.

Abo ten... na Zmarzłym Stawie
W taniec śmierci porwany,
A jeszcze rytmem w „Sto-se!“ — w Sławie...
Wid niesłychany!