wienia, mogący zaopatrzyć całe wybrzeże — lecz dotąd jest to legendą.
Rybacy więc, tak Kaszubi, jak Niemcy, wywożą mimo zakazów towar swój do „Freie Stadt“, walczą statecznie z celnikami obu stron — i narzekają.
Cóż się zresztą dziwić ludziom biednym, jeśli niektórzy tutejsi nabywcy dóbr rycerskich, Polacy, tak samo ze zbożem swem w celach zysku czynią.
A drugim powodem niezachwytu ludności tutejszej z należenia jej do Polski, to stan nasz gospodarczy. Lecz to już jest całego kraju rana.
Wniosek: by rząd pieczołowitością większą otoczył pobrzeże nasze; by ludność, w gruncie dobra, spokojna i pracowita, widząc zrozumienie u góry swych dość określonych potrzeb, poczuła się porówni z gospodarzami tej ziemi i przestała porównywać czas przeszły z teraźniejszym na naszą niekorzyść[1].
O prywatnej tu, nalotnej gospodarce polskiej, o niedołęstwie spółek kurhauzowych i t. p. dużo dałoby się powiedzieć. Nie warto. Tacy nawet przez krytykę rosną.
Wolę przejść do rzeczy jasnych. A taką jest obóz letni młodzieży akademickiej w Gdyni. Z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Pomorza, a przy wydatnej pomocy wojskowości, stanęły na polach w Gdyni namioty polowe dla studentów i baraki osobne dla dziewcząt, gdzie kilkaset uczącej się z różnych wszechnic polskich młodzieży znalazło wcale wygodne a tanie utrzymanie i możność korzystania z darów, jakie morze ciału i duszy
- ↑ Przypuszczam, że od czasu, gdy artykuł ten pisany (1921 r.), wiele się na pobrzeżu na korzyść zmieniło.