Strona:PL Orkan - Warta.djvu/122

Ta strona została przepisana.

na horyzoncie, a na roztoczy całej przewala się w zgurbach głęboką, ciemną zielenią.
Trwa w takiem rozburzeniu noc, dzień — aż jednego odwieczora uspokoi się, uciszy, wygładzi i staje jak zaczarowane przed oczyma. Wierzchnia jego nieruchoma lśni złotawym połyskiem o ogniach zbladłych opalu — pas tęczy siadł na horyzoncie — ku brzegom rozchodzą się łąki seledynu. Żagle, srebrzące się na niem, jak senne pojawy, odbijają się w spokojnej głębi.
To kilka momentów jeno — a ileż tych przemian świetlnych, ile rozdziałów wciąż odmiennych w nieograniczonym, jak wieczność, niebu i słońcu zaślubionym żywocie morza. — Gdy burza na nie zajdzie, a wiatr z deszczem rozmiata światła spłoszone po jego powierzchni, istnie jak piasek po równi. — Gdy zżagwione od ogni zachodu obłoki ciężkie zwisną nad niem, a ono zapali się od nich i długo jeszcze po zachodzie krwawi. — Gdy rankiem wschodzącemu słońcu gra na lutniach fal, a ognistą drogą żalu żegna zachodzące. — Albo nocą miesięczną, gdy poświatą oblane spoczywa, a nad nie wyniesie się księżyc, na wieży srebrnej oparty, niby morska latarnia niebios...
Wiecznie przemienne.
Zatraca się w niem człowiek — staje się cały zadumą. Oko się poi — myśl odpoczywa. Dni całe, miesiące można z niem samojednie w szczęsnem obcowaniu żyć, jak z ukochaną duszą. Aby je poznać, umiłować, długo uczyć się go trzeba. Wówczas da ukojenie, jak wszystko, co z wieczności.
W porównaniu np. z morzem Adrjatyckiem Bałtyk niewiele traci. Różnym jest, jak różne jest słońce i nie-