Minął wiek. Czas w konieczności swej nadniósł inne sprawy. Polska, osuwając się ku upadkowi, wydawała z części niezepsutej krwi ogniste drgnienia, protesty. Przeciw „pokojowemu“ zalewowi kraju przez moskiewskie żołdactwo wystąpiła konfederacja barska. Z tego wielkiego ogniska honoru, rozpalonego we wschodniej mieścinie, przenosiły się, jakby wichrem ciskane, głownie jarzące na obszary ziem Rzeczypospolitej; owdzie gasły, owdzie rozniecały płomień. A Pułaski Kazimierz, wódz i ramię konfederacji, był istnie jak Latający Holender: tu i tam widziany. — Wiadomem też jest z nadmienień, że przed wzięciem Lanckorony bawił jakiś czas na Podhalu w Gorcach, gdzie nawet kamień wskazują z wyrytą odnośną datą (przypuszczalnie: nagrobek zmarłego z ran towarzysza, Koldrasa Lackiego). — Że czasu tego pobytu konfederaci barscy werbowali ludzi na Podhalu i że chętny znajdowali posłuch, świadczy, doniesiona do dziś, zachęcająca przyśpiewka:
„Werbuj sie, sykuj sie do konfederatów,
Dadzą ci konisia i trzysta dukatów“.
Po rozbiorze Polski, gdy południowe ziemie Rzeczypospolitej przeszły pod rządy Austrji, zmieniły się też i formy werbunku na Podhalu. Już nie ta lub inna sprawa była pozewem, lecz racja państwa, nieznana lub obojętna ludności. — Urzędnicy wojskowi „becyrku“, mając listy poborowe, sporządzone przez władze gmin, posyłali na wieś ramiona swe, tak zwanych „łapaczy“, którzy, wpadając znienacka, najczęściej nocą, do chałup, łapali wypisanych, o ile ich, nie zdążących uciec, zastawali. Powiada o tem śpiewka: