Strona:PL Orkan - Warta.djvu/75

Ta strona została przepisana.

w długim, nieokreślonym kolorze kożuchu, sznurkiem zielonym przepasany, z dwoma parasolami pod pachą i w meloniku bronzowym na głowie. Wiedno odrazu: człowiek boży. We własnej to osobie Jan Kołtun, twórca muzeum swojego imienia. Nazwisko tu — nieporozumienie. Wielu jest kołtunów — że pominiemy znane imiona — w Zakopanem, ale ów chyba jest nim najmniej. Trudno — ostanie Kołtunem, a prawdziwe kołtuny jeszcze drwić z niego będą. Taka to już ustanowa rzeczy.
Muzeum jego, Kołtuna, mieści się (co za zbieg ciekawy) przy ulicy Chałubińskiego, w mniej imponującym, niż omawiane powyżej, ale zato bardziej do miejscowego porządku zastosowanym budynku, o jednym szczycie ściętym — ze słońcem, parzenicą i lelują przewiewną pośrodku — drugim zasię wdzięcznie, jak skrzydło fantazyjne kapelusza, opuszczonym ku ziemi. Z zewnątrz pojrzawszy, ktośby mógł rzec: szopa. I sądziłby, że już rzecz określił. Ba, szopa... A cóż może być w szopie? „Deus et omnia“ — jak mówi Przybyszewski. W szopie Paniezus się rodził. W szopie na sianie — nie chcę zresztą mnożyć przykładów, by nie odejść od rzeczy. W tej szopie, o której mowa, niema siana, ani osła — jest muzeum Kołtuna. Wstęp wolny. Każdego, gdy do wnętrza wejdzie, uderzyć musi na wstępie co najmniej zdumienie. Uderzy go też zaraz niesłychane bogactwo przedmiotów, umiejętnie po ścianach, na ziemi i po kątach rozłożonych. Jest tu istotnie więcej, niż fantazja może nawieść. Są więc: ramy zniszczone z obrazów, obrazy bez ram (przeważnie z ilustracyj rzadkich jak „Nowości“), szyszki od zega-