przez Zawrat do Pięciu Stawów. Stąd pod wieczór chcieli spuścić się do Roztoki.
Ruszyli wzdłuż potoku nadół, ku Siklawie. Lecz ziemia i skały omarznięte — trafili na spadek trudny — iść się nie dało. Tedy Daniel doradza — jak to zapewne nieraz czynił: — na ciupadze zjechać.
Bierze pod się ciupagę — rusza pierwszy. Ujechał moment — trafia na kamień olodzony: poderwało mu nogi, porwało go — i już bez woli zjechał aż na próg potoku, łamiąc stopami lód i wpadając do wody.
Student, który stał jeszcze na miejscu, słysząc wołanie z dołu, obszedł powoli zmarzlinę — z godzinę to może trwało — zbliżył się ku Danielowi, który tkwił w lodzie zesłabły, a nie mogąc zejść ku samemu niemu, rzucił mu pętlę związaną i wyciągnął go ku sobie.
— Słabo mi — mówi Daniel. — Podłózcie mi co pod głowę.
A gdy mu ów podsunął plecak:
— Cuję, ze tu juz umrę. Uściskajcie mie, panie.
Noc się zbliżała...
Serce Daniela ustawać poczęło: — Dotąd — powiada — dotąd...
Tedy w momencie tym ostatnim ocknął się w nim przewodnik. Cudowną mocą dźwignął się napoły i dłoń unosząc:
— Tędy idźcie, — pokazał, — potem na prawo... wdół... traficie prosto na drogę...
To rzekłszy, osunął się na ziem. I już nie żył.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |