twarzami, oni zaraz opowiedzieli mu swoją biedę. Tak i tak, jaśnie wielmożny panie, opowiadają, tak i tak; aż tu patrzą, że na jasne oblicze rycerza litość występuje i że z konia zsiadać on zamierza. «Ja wam — mówi — kamień ten z drogi odrzucę». Oni na to z podziwieniem: «Gdzieżby jaśnie wielmożny pan dla nas taką fatygę ponosił!» A on im na to z cudnym uśmiechem: «W tym celu po świecie jeżdżę, aby niewinnych i ukrzywdzonych ratować». Oni znów na to z wątpliwością: «Nie wystarczy tu żadna siła, choćby największa!» A on im znów z oczyma błyszczącemi, jako gwiazdy: «Moja wystarczy, bo ją z żalu nad wami czerpię!» Głaz okrutny rękoma opasał, zatrząsł nim, aż ziemia stęknęła, i odrzucił go daleko w las, kędy zagrzmiało w powietrzu i z trzaskiem złamało się kilka młodych świerków. Droga leżała gładka i równa, a po twarzach ludzkich, wprzód zasmuconych, skrzydło anielskie wypisywało litery radości. Rycerz zaś na konia znowu siadł i, pięknie ukłoniwszy się, pojechał dalej niewinnych i ukrzywdzonych ratować».
Tak opowiadał stary Dobrzyński; taka wśród milczeń i gwarów tej puszczy krąży legenda o mężu nad wszelkie zło silniejszym. Czy słyszysz zalatujące od tej gminnej powieści echo stąpań Rosinanty, na której jeździł po świecie szlachetny rycerz z Lamanczy, echo wspaniałomyślnych, rycerskich uczuć i dziejów? Sam król Artur chętnie, jak przypuszczam, posadziłby u Okrągłego Stołu towarzysza tego, który, ze złotą gwiazdą na hełmie i cudnym uśmiechem na ustach zabłąkał się na białowieskie drogi.
Ściemniło się. Gwiazdy nie rozpraszały ciemności, w której rozlewała się cichość taka, że możnaby dosłyszeć mały wystrzał balsaminy dzikiej, gdy, potrącona skrzydłem nocnego motyla, ziarna swe na trawy rosne wyrzuca.
Kiedy, myśląc o odjeździe, ze słowem pożegnania stanęłam na progu świetlicy, oskoczyły mię dzieci i młoda Dobrzyńska głośno uderzyła w dłonie.
— Jechać chcecie! Jakże to? tak samej jednej... nocą!
Poczęła zapraszać i namawiać.
Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/095
Ta strona została skorygowana.