Wielką jest moc czasu, który bez wiedzy człowieka gospodaruje w jego wnętrzu. Dla was, kochających i kochanych, powinny z tego nieuniknionego działania czasu wyrastać największe życiowe tragedye. Tempus edax rerum. Czas, uczuć morderca. Słyszeliśmy o porywach — mniejsza z tem, czy biodrowych albo anielskich — przeczuwaliśmy je w sobie, a kiedy nadejdzie godzina wewnętrznego obrachunku, tam, gdzie miały drzemać iskry piorunowych żarzewi, spotykamy żużle i dymy wytlonych ognisk... Odkrycia takie mogliby ludzie czynić codziennie.
Ja, w peryodzie letniego snu myślnego, zrobiłem odkrycie, że moja ciemno-włosa Oreada, najpiękniejsza z pięknych, nie jest w stanie ofiarować mi nic, coby miało dla mnie znaczenie prawdziwej radości... Tylko rzeczywiste Sfinksy wolne są od robienia podobnych odkryć i niezmieszani z tłumem świecą nad światem ogniem własnej potęgi, jak gwiazdy. Czy ja wkroczyłem już na tę gwiaździstą drogę? Jakkolwiek z tem jest, już dzisiaj nie mam ludziom nic do powiedzenia i niczego z ich strony oczekiwać nie mogę...
Czyżby to jednak znaczyło, że wszystkie nici rwać się muszą jak pajęczyna, i że nie będziesz już przysyłać mi swych pieśni? Być może, iż mając duszę w pewnych dążeniach i wiarach rozwiniętą, musisz potępiać myśl moją i nie możesz polecieć za nią w wymiary istnienia nadludzkie, które mrożą cię lodem. Ale czyż pomimo to nie mogę pozostać ci blizkim, czyż nie mogę pozostać uważnym i wdzięcznym posiadaczem twej ufności, słuchaczem wyniosłej mowy twej duszy?
Nie ponowię już prób wyprowadzenia cię na wolność z błędnego koła, w którem nie jest ci przecież miękko i słonecznie. Ale nie przestawaj mówić do mnie... Wiedz zresztą, że i ja miewam godziny modlitwy i błyskawice zaświatowej poezyi. W tych właśnie czasach tęsknię do swej modlitwy i zatęskniłem za nią najgoręcej na tej właśnie górze, gdzie nocowałem z Oreadą, i przyniosłem tę tęsknotę w niziny, zamiast wspomnienia słodyczy. Przeszła mi wtedy noc bezsenna