Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

likatnych jej ustach ukazywał się rząd ściśnięty zębów, bardzo białych i bardzo drobnych, prawie dziecinnych. Zdawało się, że śmiech ten podszywa różowość jej twarzy jasnością wewnętrznego słońca, które jednak natychmiast chowało się i gasło, ilekroć oczy jej spotkały się z moim badawczym wzrokiem. Nie narzucałem się jej więc żadnym bezpośrednio ku niej zwracanem słowem, wyłącznie starszemi paniami zajęty, i przy odprowadzaniu ich do domu, zadowolony widokiem panny, idącej o parę kroków naprzód. Zatrzymywała się niekiedy przy wspanialszych rabatach, pieszczotliwym ruchem dotykając róż na wysokopiennych krzewach... Powietrze było ciche i parne.
Dopiero w hotelowym przedsionku, gdy matka usiadła na kozetce, aby ponownie wypocząć, i przemówiła do starszej swej towarzyszki, a panna stanęła opodal z zerwanym świeżo pączkiem róży w ręku, zbliżyłem się na chwilę.
— Szkoda róży — rzekłem bez uśmiechu, wskazując kwiatek.
Popatrzyła na mnie, nie rozumiejąc.
— Zwiędnie i umrze... — dodałem.
To było wszystko, co powiedziałem jej przy pierwszem widzeniu się naszem.
Tegoż dnia widziałem ją raz jeszcze, gdyż panie zeszły istotnie w porze table d’hôte’u do jadalni, gdzie zajęliśmy stół osobny, oddalony nieco od zalewającego salę żywiołu brytańskiego. Chociaż nie zdawałem sobie jasno sprawy z tego, o ile mnie ta wyniosła i niełaskawa dla mnie panienka zajęła, spędziłem godziny popołudniowe wyłącznie na oczekiwaniu owego wspólnego obiadu. Niebo zasępiło się ponownie. Z gąszczów szpilkowych i z wąwozów górskich podniosły się mgły gęste i deszcz rzęsisty owinął całe wzgórze szarym welonem niedalekiej jesieni, zacierając stopniowo wszystkie piękności krajobrazu. Zabijałem czas w czytelni przerzucaniem szablonowych skarbów hotelowej biblioteki, co nie nudziło mnie wszakże, ponieważ myślą powracałem ciągle do świeżo zawiązanej znajomości.