mem w gwarze poliglotycznym duszyczek wędrownych, rozradowanych wspaniałą pogodą. Nie czekałem długo; ukazała się na stopniach wiodących do westybulu, sama jedna, w gładkim spacerowym kostyumie, z kapeluszem i parasolką w ręku. Spostrzegłem też natychmiast ciemno-zieloną wiązankę listków, zatkniętych u paska. I w niej było tego ranka wiele słońca i radości. Uśmiechała się do mnie już z daleka i wyciągnęła rękę na powitanie. Okrążywszy parów, rozcinający opokę tuż pod platformą hotelu, skierowaliśmy się w las ku wodospadom, jak gdybyśmy byli wyprawę tę wyraźnie między sobą umówili poprzedniego wieczora.
Matka czuła się zdrowszą niż zwykle: można było zatem oddalić się na parę godzin.
Szliśmy powoli, cienistym lasem szpilkowym, miejscami świetlistym, miejscami ciemnym i omszonym, drogą pnącą się w krótszych, lub większych zawrotach wzdłuż strumieniowego łożyska, coraz wyżej i wyżej. Tam, gdzie wody potoku głośniejszą i wyższą kaskadą miotają się wśród urwisk i głazów, zatrzymywaliśmy się na lekkich mostkach, rzuconych tuż nad rwącą falą, albo zbaczali ze ścieżki na głazy wysterczające z wody, skąd spędzały nas bryzgi piany i dyamentowe w słońcu tumany gęstego pyłu, wybuchające z lejkowatych zagłębień. Ona nie słuchała grzmiących okrzyków rozpaczy, bijących z kaskad i fontan o szklaną pogodę powietrza. Ją zachwycała nowość widoków, szumny ruch żywiołów dążących do równowagi, jaskrawość barw i zwycięska świetność słońca, które nasycało wodę tęczami i było w stanie w najmarniejszą kroplę wszczepiać swoje blaski. W wędrówce naszej natrafiliśmy w kilku miejscach na kopce brudnych popiołów i wbite w ziemię opalone słupy z resztkami fajerwerków. Te zgliszcza raziły ją, jako czarne i szare plamy, wśród soczystej gęstwiny ziół leśnych i na tęczujących granitach.
— Jeżeli wszystko, co zdala od nas płonie i olśniewa, tak się przedstawia oglądanie z blizka...
Ale przerwałem jej.
Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/146
Ta strona została skorygowana.