— To tylko żużle. Nie trzeba myśleć o tych rzeczach spalonych i smutnych.
W rzeczy samej, młodość, mająca żyć, nie powinna myśleć o żużlach. Gdyby myślała o nich, musiałaby się była przedewszystkiem ode mnie odwrócić.
Szliśmy pod górę po stromym stoku rozgrzanego przez gorąco południowe lasu. Ta narcyzowa dziewczyna kryła w sobie zarzewia wszystkich ogni, z których ludzie rozniecają swe przewodnicze światła, tak nieozowne do życia, jak tlen, albo woda. Ja niosłem z sobą pod tę słoneczną górę tyle popiołów zimnych i ciemnych, że musiałbym się jej wydać słupem żałoby, czarniejszym od tych, na których powiewały strzępy wygasłych słońc magnezyowych. Wolałem zaś wydawać się jej czemś zgoła przeciwnem, czemś piękniejszem nawet i ciekawszem, aniżeli brylantowe fontanny, aniżeli te rumieńce promienne, co błądziły po pniach żywicznych, aniżeli gałązki jeżyn i malin zwieszające się z pomiędzy drzew na naszą ścieżkę, niż rój łątek i motyli nad fioletem tojadu i fioletem cyklamów. Dlatego więc udałem się tu po pomoc do kwiatów i czarów natury. Napełniłem swe myśli barwami dzwonków i motyli, wonią malin i jodeł, ubrałem je w srebrzystość stopionego śniegu, który rzucał się obok nas ze skały, niosąc gwar i wrzawę wodospadu w dolinę... i mówiłem jej o pięknościach alpejskiego świata.
Zbliżaliśmy się do niego istotnie, z regionów hotelowego szablonu i płatnych osobliwości. Las stawał się coraz rzadszym, coraz węższa i stromsza ścieżka nasza przecinała zręby poszyte karłowatymi klonami i leszczyną. Kwiatów i jagód było coraz więcej, a brzegi Giessbachu stawały się coraz urwistsze i niedostępniejsze.
Słuchając tego, com mówił, przystanęła z zarumienioną twarzą, z piersią falującą, pod gładkim stanikiem, od długiego pochodu. Ona sama miała w sobie wszystkie uroki i tęcze nieśmiertelne dziewiczej natury, świeżość malin na ustach i błękitną srebrzystość w oczach... Kilku aż tu zagnanych viveur’ów w pretensyonalnych nieco, alpinistycznych dressach,
Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/147
Ta strona została skorygowana.