Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

mi na myśl ująć ją w ramiona, przycisnąć do piersi i zcałować z niej tę łunę nietykalnej skromności.
I byłaby może — nie zdając sobie dokładnie sprawy z tego, co się z nią dzieje — została mi na piersiach cicha i niepamiętna...
Niestety, uprzytomniłem sobie zaraz całą istot naszych odmienność. Równocześnie uprzytomniłem sobie białą i chłodną krainę, moją własną, chłodną i dumną krainę mojej myśli, której — co po narcyzach? i uprzytomniłem sobie jeszcze wesołe przy spotkaniu z nami uśmiechy owych nektarników, od których wzgardliwie zmrużyły mi się powieki.
Aż stało się, że wyprowadziłem ją z błękitu fantastycznej groty na upalną jaskrawość południa, a niedługo oddawałem matce, nietkniętą, jasną i promienną...
Nawet listki barwinku, zatknięte u paska, z nią razem powróciły w dolinę...
W godzinach popołudniowych znaleźliśmy się wszyscy w naszym ogrodowym kiosku. Ona miała przy sobie książeczkę Lotiego «Les Pêcheurs d’Islande». Znałem już tę cudną pieśń, wyśpiewaną przez romańskie usta na cześć morza i miłości.
To też chętnie podjąłem się czytania na głos. Były to ostatnie rozdziały smutnej historyi kochanków, których rozdzieliło morze.
Na skalistem wybrzeżu Bretanii, w huraganach wiosennych, kwitły śnieżne tarniny i miłość dwojga ludzi dosięgała ekstatycznego zenitu, a od wybrzeża w nieskończoność rozciągał się i wzdymał żywioł nieposkromiony i przepaścisty, nieskończonością dumny, nie znający ani uniesień, ani wiosen... Na rozkołysanej fali zostają potem szczątki utopionego oblubieńca, śmiesznie drobne i martwe w ogromie oceanowych oddechów, zaś na wybrzeżu, obnażonem przez wiatr i fale, czernieje krzyż, jako symbol pociechy.
W oczach słuchaczki mojej szkliły się łzy...
Po skończonem czytaniu gawędziliśmy długo. Pytała