nią, przechodziłem równocześnie w pamięci szereg dni spędzonych przez nas pod jednym dachem.
Wreszcie przerwałem milczenie:
— Biedna róża!...
— Czy dlatego, że zwiędnie i umrze? — spytała, podnosząc wzrok na mnie.
— Nie; nie dlatego. Ta róża jest smutna, bo mówi sobie: «Oto jestem kwiatem przepysznym i woniejącym mocno, a nie mam żadnej wartości; przepadła ona wraz z chwilą, w której stanęła nade mną gwiazda moja, ale niepoznana, czy wzgardzona, zagasła i już nie wróci...»
Nie śledząc na obliczu jej wrażenia, jakie mowa moja wywrzeć mogła, zwróciłem się ku światłom atmosferycznym i zacząłem zaraz w wizyach oderwanych i jaskrawych powtarzać jej wszystko, co podczas samotnej wycieczki mojej przesunęło mi się przez głowę. Mówiłem niespokojnie, gorąco, szybko. Nie był to hymn uwielbienia dla czekającej mnie pracy, lecz apoteoza jej tematu. Skąpa dotąd rozmowa nasza stała się monologiem. Ona nie przerywała mi ani razu.
Mówiłem może więcej do siebie aniżeli do niej. Powtórzyć tego, co mówiłem, dziś już nie mogę.
Być może, że wraz z sinym blaskiem odmykającym bramę ciemności, rozwarła się wtedy przede mną Walhalla sfinksowej poezyi... Cisnęły się do mnie ze wszystkich stron nowe idee, nowe wrażenia, nowe obrazy, coraz dumniejsze, potężniejsze i gorętsze. Jeżelim kiedy oglądał geniusza myśli przesiąkającej w byt i w treść bytu, geniusza w chwale jego największej i niepojętej — to oglądałem go wtenczas. Jeżeli kiedy pojęcia, barwy, ognie i echa objawione w przyrodzie potrafiłem splątać w rytm takich akordów, w którychby się odbiły ognie i echa istniejące poza myślą naszą, w nas samych i poza nami, we wszystkiem i poza wszystkiem — to w akordach, znalezionych wtenczas, objawiała się przeczuwana prawda bytu tętnem chaotycznem i dalekiem... Jaśniały więc ogromne trony Sfinksów, oskrzydlały je szumy orle i sztandary z płomienia; a przed niemi płynął ocean wieczno-
Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/159
Ta strona została skorygowana.