Czy wiesz o tem, że w życiu, najwięcej wypełnionem przez pracę i rezygnacyę, bywają jednak dnie bez koloru i ciężkie omdlewania woli. Rozmowa z tobą stała mi się kolorem dni i tą kroplą ciepła, która przywraca do życia zmartwiałe od chłodu ptaki. Mówię o tem, bo wiem, że rozmowa ta przerwać się musi, więc słowa, które wyrwały się z klatki znikną i zmilkną w głuchocie wiecznego milczenia. Prędzej czy później, umilknąć będą musiały te strofy, w któreśmy, zaklinali iskry naszych duchów, nad przestworami śląc je ku sobie, jak napowietrzne gońce.
Strofy umilkną, a żywe serca...
«Wieki miną,
Te gwiazdy, które dziś świecą, zagasną,
A nie odmieni się sercom, co giną,
Nic a nic...»
Wszakże ja twoich, ty moich rysów i postaci nie widzieliśmy nigdy inaczej, jak na fotograficznych odbiciach. Odbicia te, to widma. Widmami również są głosy, ogołocone ze swych brzmień cielesnych. Szybko mdleją i nikną widma wobec postaci żywych, widomych. Rychło widmo moje omdleje i zniknie przed oczyma twemi i głos widmowy połączy się w zapomnieniu z tem wszystkiem, co, mając byt bezcielesny, dla świata obleczonego w ciało długo żyć nie może...
Widzisz, co się stało. Mówię ci o tem i mówię z żalem. Lecz chwila jeszcze, a długo mówić będę o twej eklodze w Giessbach.
Teraz, trochę o Puszczy...
Miałam niedawno przed sobą jeden z jej obrazów posępnych i dziwnych. Na przestrzeni bardzo rozległej stoją tam wody tak czarne, jak smoła, a tak połyskliwe, jak w ziemię wprawione zwierciadło. W szkliwie tem czarnem odbicia drzew i obłoków, utracając swe barwy, nabierają postaci widmowych, a światła słoneczne chodzą po niem smugami bladawo- czy trupio-srebrnemi i wyrasta z niego rzadki ludek olsz i sośnin cieniuchnych, nizkich, z pomiędzy których gdzie-