niegdzie, w odległościach znacznych, bujają wzwyż dęby tak wyniosłe, tak proste i mocne, że na myśl przywodzą wyprężone ku niebu ramiona Atlasów. Czoła tych dębów kąpią się w wysokościach podobłocznych i na czarne wody, w których tkwią ich podnóża, leją szumy zamyślone i głębokie.
Jakie-to żale łkają w szumach olbrzymów, gdy nad rosnącym im u stóp drobiazgiem patrzą one w dal bezgraniczną, rysującą im na chmurach widziadła czarowne, rajskie, rozwiewne? Czy potężne westchnienia, któremi wzdymają się te szumy, to wołania i prośby, aby z krańców firmamentu przybywały mary cudne i na wyprężonych ku niebu ramionach Atlasów wieszały powoje, wydające z ust różanych wonie migdałowe?
Długo słuchałam mowy dębów, które nad czarnemi wodami topią czoła w wysokościach podsłonecznych, i «liść szumiący z wichrami rozumiałam co mówił».
Długo, wśród paproci, które już okrywają się krwistą rdzawością, ramionami młodą olszę obejmując, stałam nad brzegiem czarnego zwierciadła, patrząc na zaludniające je widma drzew i obłoków, na ścielące się po niem smugi trupio-srebrne i po raz pierwszy wtedy przez głowę przewinęła mi się myśl, tak samo, jak te wody czarna i trupich widm pełna: a cóż? jeżeli jestem w błędzie?
Cóż? «Błąd wiek człowieczy». Wszyscy szukają i błądzą. Ten tylko nie błądzi, kto niczego nie szuka. Należę do szukających, może błądzę...
Cóż? Gdybyś ty właśnie był w prawdzie, a ja w błędzie? Kto mi dał patent na nieomylność? Wieki? Powagi? Wiemy dobrze, że szeregi wieków i powag chadzały po drogach, które inne szeregi nazwały manowcami.
Cóż, gdyby mężne boje mego dziada, ból ojca, tragiczny los brata i moja własna młodość, siła, radość, ciekły do szlamu pozłoconego przez wyobraźnię poetów?
Mam głowę pełną poetów. Wzrok topiąc w czarnem zwierciedle słowami jednego z nich myślałam:
Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/198
Ta strona została skorygowana.