Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/262

Ta strona została skorygowana.

na gościniec przebóstwień. Nie jestem ani Sfinksem, ani prorokiem nadniebiańskich tronów, ani chorążym płomienia. O duszy własnej nie umiem powiedzieć pół słowa. Jestem czemś takiem, o czem wspominać nie warto. Ty jedna mogłaś... ty jedna.
Jestem w Giessbach.
Nieszczęście zaniosło mnie w ten kąt opuszczony, dławiony teraz przez jesień. Nie wiem zresztą, czy winna temu tylko jesień, występująca suchotniczym rumieńcem na zżółkłe wzgórza, które widywałem w zdrowiu i kwiatach, czy winien temu jakiś jęk echowy? dość, że tu właśnie uległem zupełnemu rozbiciu. Pierwszy liść spezły i martwy, lecący przede mną na wietrze, rozdarł królewską purpurę mojej filozofii. Jeden liść wystarczył, aby strącić mnie z piedestałów w jakąś nicość bezkresną, gdzie wszelka myśl gmatwa się i zamiera. Jeszczem się patrzył na ten kraj jesienny, jak człowiek obcy i ciekawy, na smugi mgły, która nasyca fioletem zrudziałe tło borów lub wznosi się ponad drzewa, jak liliowe westchnienia, jeszczem spoglądał na skłębione iskry jasnego złota, któremi mienią się klony na ciemnych ścianach świerkowych — a już przypadł do mnie i owionął mnie całego wróg, odpychany ze wzgardą — smutek.
Znów zrobiłem odkrycie, żem samotny i smutny. Długo mocowałem się z tem prostem zdaniem, jak z tytanem. Rozgryzałem je myślą, jak najzawilszy z problematów; ale siła przemożna ściągnęła mnie w dół.
Wszystko we mnie zagasło i wszystko się rozprzęgło. Uczułem się nagle martwym i wypalonym aż do dna. To już nie cienie dawnej melancholii, okraszonej dumnem złudzeniem, żem świetniejszy i większy od tłumu. To już upadek tak zupełny, że nawet nie pragnę rzucić okiem wstecz, na zawrotną piramidę myśli, i że mi się stało zgoła obojętnem, czy to ona chwieje się jak domek karciany, będąc dziełem błędu i zaślepienia, czy też ja niedorosły jestem i niedokształcony. Wiem jednak tyle, że mnie samemu ta moja filozofia, błędna czy słuszna, na nic się nie zdała. Ona może iść w gruzy