nie wymówiła ani jednego słowa i powieki opuściła na oczy tak, żem ich osrebrzonego błękitu nie widział.
Wtedy dopiero spostrzegłem, że jest bledszą, niż przed dwoma laty, że kibić ma wyszczuploną, powiewniejszą, a na czole, owianem lekką pozłotą włosów, piętno jakiegoś wyrazu, którego wówczas na niem nie było.
Nie wiedziałem co, ale coś było na tem czole, gładkiem jednak i białem, jak płatek narcyza, co skłaniało do zamyślań się i zapytań... Jakieś piętno, jakiś cień cienia, może ślady od długich pocałunków bólu, czy tęsknoty.
I gdzież jest na ziemi duch tak wyniosły i tak dla rzeczy ziemskich obojętny, któregoby dziwiło, żem rychło tam powrócił?
Takim duchem jam zostać próbował, aż oddalając się od ogniska ciepła, życie moje zakreśliło łuk tak odsłoneczny, że chwila jeszcze, a przedwcześnie i marnie zniknąłbym z podsłonecznego świata.
Rychło wróciłem pomiędzy fraszki egzotyczne, kształty dziwaczne, barwy chorobliwe, pośród których, z gęstwiny liliowych irysów uśmiechnął się do mnie życzliwym i skromnym uśmiechem koral ust zbladłych w jakichś gorzkich wodach. A to było główną rychłego powrotu mego przyczyną, że uśmiech ten był anielskim.
Przez parę dni myślałem o sercach białych, których nie plamią żółte krople zawziętych uraz i przed których dobrocią cofa się czerwony gniew. Myślałem o oczach, które w wizyach nieziszczonego szczęścia otaczają się ciemnemi smugami cierpienia, o alabastrach czół, nieujętem żadnemi słowy piętnem tęsknoty naznaczonych i — dowiadywałem się, czem jest współczucie. Wiem już teraz. Współczucie — to przechodzenie bólu z serca do serca.
Zaczynam wyczytywać pierwsze zgłoski alfabetu twego, kuzynko... Wprzód, nim powróciło do mnie uczucie, że to dziewczę jest piękne, uczułem, że długo było ono smutne, a że wolno mi mniemać, iż byłem źródłem tego smutku, za-