skały nad tonią jeziornych wód, jej suknia jasno-perłowej barwy i tkwiąca przy staniku gałązka barwinku — wszystko to stanęło mi przed oczyma z wypukłością rzeczy, wczoraj widzianych, przy dźwięku słów, które powtarzała Idalia, a w których poznawałem własne słowa moje.
Ciekawym, czy przez ten długi szereg dni, gdy w tak wiernej pamięci powtarzała usłyszane ode mnie słowa, oczy jej patrzały w dal daleką, ku skałom i wodom Giessbachu? i czy były bardzo smutne? i czy tak, jak teraz, nie było w nich ani jednej iskry gniewu na zuchwalca, który zrabował ją z pogodnej wiary?
O falo, nie tylko czysta falo, lecz tak wierna!
Zaledwie o paręset kroków oddaliliśmy się od mieszkania Idalii, zaczęli ją spotykać znajomi, którzy dążyli w tę samą, co my, stronę, i na sposób różny uciechę swą ze spotkania manifestowali. Niebawem zaś rzeczy same przez się tak złożyły, że para ludzi najmłodsza i najluźniejszemi nićmi z towarzystwem związana, wyodrębniła się z towarzystwa, i gdy Idalia postępowała w otoczeniu spotkanych pań i panów, myśmy znaleźli się obok siebie, pomimo coraz gęstszego zaludniania się chodnika, tak we dwoje, jakby dokoła nas roztoczyły się wody jezior Giessbachskich, lub pustynne obszary białowieskiego Nikaru.
Jeszcze dzień nie zupełnie był się skończył i lamp na ulicach nie zapalano. U końca szerokiego Ringu, w rozstąpieniu się wysokich gmachów, niebo opuszczało kurtynę bladobłękitną, na której zachód słońca wymalował szlak z przepojonych złotem czerwieni i fioletów. Od tych świateł dalekich, które kędyś nad czystemi polami zapalała cicha natura, szły na wspaniałe gmachy, hałaśliwe ulice i rojne tłumy miejskie jakieś tęskne kolory i tony, szło i wsączało się w tę kamienną, parną, zdyszaną realność, którą jest wielkie miasto, jakieś tchnienie nadpolne, lekkie, niemal mistyczne tchnienie radości, ku któremu dusza wzdycha.
Spojrzałem na towarzyszkę swoją i zobaczyłem, że
Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/307
Ta strona została skorygowana.