Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

wpatruje się ona w kurtynę niebieską oczyma, pełnemi tęskności i zadumy.
Odgadywałem, że myślą była bardzo daleko od wszystkiego, co ją tu otaczało, i ode mnie. Miała też pozór istoty, nagle ze snu zbudzonej, gdy zwróciłem się do niej z uwagą, że w tej chwili duszą przebywać musi wśród modrzewi Krasowiec, lub sosen i świerków Białowieży. Bez najmniejszego wahania odrzekła, że istotnie myślała o tem, jak świetnie i cicho w tej przedwieczornej porze słońce spływa za czarną ścianę puszczy, i że po zniknięciu jego tarczy, nad ścianą tą powstają takie same kolory i światła.
Nigdy jeszcze od ponownego spotkania się naszego tyle słów na raz nie wymówiła, i uczułem, że trzymam w ręku klucz, który najłatwiej otwiera jej skromne, czy dumne usta.
Zbliżyliśmy się tymczasem do miejsca, kędy, jak wiedziałem, dążyła, w celu przywołania przed wyobraźnię widma zniknionej ze świata matki.
Jakkolwiek sam nie doświadczyłem nigdy takiej żądzy, zrozumiałą jednak jest dla mnie ta żądza serca, która niekiedy skłania ludzi do chodzenia po cmentarzach i zaklinania tam więdnących kwiatów żałoby, aby odkwitły. Wszystko jedno, po jakich cmentarzach, bo każde miejsce, na którem pozostały momenta nasze, niegdyś żywe, a potem umarłe, jest pełnem mogił, nam jednym widzialnych. Wiedziałem, że na jedną z takich mogił wiodą ją teraz wspomnienia, i zapragnąłem, aby jej nie dostrzegła, aby z niej nie zerwała czarnego kwiatu żałoby. A miałem już klucz magiczny do jej myśli i ust.
Gdy szła obok mnie zamyślona i niezważająca na nic, co działo się dokoła, czułem więcej jeszcze, niż spostrzegałem, spokojny i równy rytm jej kroków, którego nie mąciła nawet potrzeba niemal ustawiczna rozmijania się z idącą nam na spotkanie falą przechodniów. Przechadzką zapewne wywołana różowość z lekka ożywiała białość jej twarzy, a promienie włosów, krnąbrnie wysuwające się z pod małego ka-