tajni, aż przemieniły się w magnes przepotężny, który mię ku niej pociągnął.
Właśnie ostatnie tony pieśni, w pianissimie tak cichem, że ujść mogło za melodyjne westchnienie, z pod rąk jej wypływały, gdy przed nią stanąłem. Firanki powiek jej podniosły się nad źrenicami, pełnemi ekstazy i łez.
Tak nagle mię ujrzawszy, ani zlękła się, ani zdziwiła, tylko zmieszała się tak ogromnie, jak gdybym podpatrzył, czy podsłuchał wielką jej tajemnicę.
Ruchem powolnym podniosła się z siedzenia i z pierwszych zarysów uśmiechu, które zadrgały na jej ustach, odgadywałem, że chciała żartobliwie tłómaczyć się ze swej muzyki, ze swej ekstazy i ze swych łez. Ale nie mogła. Rumieniec gorący występować począł na jej rozgrzane policzki, ogarniając łuną przejrzystą i skronie, i czoło, i szyję, tak, że stała się podobną do dziecka, które, na gorącym uczynku schwytane, stoi, wahając się, zasmucone i do ucieczki gotowe.
Gdy tak stała przede mną, wzruszona i nieśmiała, cała oblana łuną nietkniętej skromności, źrenice rzęsami przysłaniając, zdjąłem z ciemnej sukienki w dół opuszczoną jej rękę, i jak trwożne skrzydło ptaka z delikatną czułością ukryłem ją w swych dłoniach.
Było to przed dwiema godzinami, a teraz jestem sam i ducha swego posyłam ku tobie — o najlepsza! aby ci opowiedział wszystko, co się z nim staje.
Nie waham się nazywać cię najlepszą, skoro serce moje tak oporne i tak gorzkie, zapatrzywszy się w twoje serce, jak zwierciadło wzięło w siebie obraz twej dobroci. I obraz ten stał się we mnie czemś żywem, o czem wiem już, jakie wysącza z siebie słodycze i siły, i jak daleko promieniami swymi sięgać może...
Bardzo daleko sięga i szerokie koła zatacza promieniowanie raz w sercu człowieka nie poczętej, ale uświadomionej dobroci i miłości.
Gdy tylko powiedziałem myśli swej, że jest wielką,