krańcach kraju, bez stosunków bezpośrednich, ja i Pan ulegamy tym samym zwątpieniom, wahaniom i zniechęceniom. Tak samo, jak Pan, przez ten rok cały zaczynałam różne roboty pisarskie i nie skończyłam żadnej, zapytywałam siebie: „Czy warto? “ — gryzłam się bezczynnością jak wyrzutem sumienia i nie mogłam zdobyć się na energię pracowania po dawnemu. Może to przejdzie, może nie. Dla mnie to smutek, dla świata szkoda mała albo żadna.
Inaczej wcale z Panem. Pan nie powinien pozbawiać biednego społeczeństwa naszego swojej męskiej, dzielnej, rozumnej i zdrowej pracy. Tacy pisarze, jak Pan, dają swoim społeczeństwom zdrowie.
Ono też ich kocha i czci. Imię Pana jest w kraju kochane i czczone; ja o tem dobrze wiem, bo nie mieszkam w jakiemś mieście, ani w jakiejś koterii, ani w jakimś, choćby stolicznym partykularzu, ale właśnie — w kraju, na prowincji, tam, gdzie się słyszy głosy nie reporterów przyodzianych w togi krytyków, ale prawdziwej publiczności, pracującej, cierpiącej, za pomoc i pociechę wdzięcznej, o pisarzach wydającej sąd bezinteresowny. Że ta publiczność zalicza Pana do szczupłego grona swoich mistrzów i ulubieńców, o tem wiedziałam jeszcze za czasów śp. księgarni mojej wileńskiej i dlatego pamięta Pan, jak błagałam, aby Pan pisał dla wileńskich wydawnictw.
Żyję niby w kącie, jednak naprawdę mam więcej stosunków osobistych i listownych, niż niejeden człowiek warszawski. Widuję mnóstwo ludzi i mnóstwo ich pisuje do mnie. Jestem w możności lepszego znania opinii publicznej niż członkowie trybunałów warszawskich.
To, co piszę o Panu, jest prawdą szczerą — w narodzie, który książki Pana czyta z szacunkiem i miłością, utwory sceniczne Pana widuje w Warszawie i wróciwszy na partykularze chowa o nich wspomnienie rozpromieniające. Pamiętam, przed kilku laty — ośmiu czy nieco mniej lub więcej — co ja się nasłuchałam od powracających z Warszawy o Domu otwartym. Opowiadali, odżywali; od tej komedii powiał na kraj wybuch szczerego, zdrowego śmiechu — który, ach, jak potrzebny w ponurem życiu naszem, nikt nie wypowie.
Sama niewiele komedii Pana widziałam na scenie; kiedy grywano Dom otwarty byłam przez władze rządowe uwięzioną w Grodnie na lat pięć, po których jeszcze dwa lata nie puszczano mię nigdzie. I czy uwierzy Pan, że przez te siedem lat czy zdziczałam, czy nabrałam takiej choroby nerwowej, że ciężko mi bardzo wybrać się w świat i ciężko znaleźć się pośród jego gwaru... Rzadko też wyjeżdżam. Zeszłej zimy wyrwała mię w świat konieczność; w Warszawie zatrzymałam się, a raczej zatrzymano mię w powrotnej drodze z Wiednia. Inaczej bym tam
Strona:PL Orzeszkowa - Listy vol1.djvu/261
Ta strona została przepisana.