Łagodny rumieniec, jak cień róży w srebrnem lusterku, wykwitał na jej wargach, gdy ujrzała przepełnioną, rozentuzjazmowaną salę. Cofnęła się o kilka kroków, a wargi jej zdały się drżeć. Bazyli Hallward zerwał się, bijąc brawo. Dorjan Gray siedział bez ruchu, jak we śnie i patrzał na nią. Lord Henryk spojrzał przez lornetkę i mruknął: — Urocza! urocza!
Scena przedstawiała przedsionek domu Kapuletów, a Romeo, w płaszczu pielgrzyma, wszedł w towarzystwie Markucja i innych przyjaciół. Orkiestra zagrała, jak mogła najlepiej, kilka taktów, i rozpoczął się taniec. W tłumie niezręcznych, źle ubranych aktorów, Sybilla Vane poruszała się jak istota z piękniejszego świata. Ciało jej kołysało się w tańcu, jak kwiat kołysze się w wodzie. Wygięcie jej szyi było wygięciem białej lilji. Ręce jej były jak z chłodnej kości słoniowej.
Ale była dziwnie niedbała. Nie okazywała radości, gdy wzrok jej padał na Romea. Kilka słów, która miała powiedzieć —
Krzywdzisz, pielgrzymie, swą rękę, co zbożna
Tak obyczajnie moją rękę trzyma!
Dłoń świętych nato, że jej dotknąć można —
I to jest zacny całunek pielgrzyma[1] —
i krótki dialog, który po nich nastąpił, wygłosiła zupełnie sztucznie. Głos był wspaniały, ale ton fałszywy zupełnie. Fałszywy był w zabarwieniu. Pozbawiał wiersz wszelkiego życia. Namiętność czynił nieprawdziwą.
Dorjan Gray pobladł, obserwując ją. Był zmieszany i zalękniony. Żaden z przyjaciół nie odważył się przemówić do niego. Wydała się im
- ↑ Te i następne wiersze w przekładzie Jana Kasprowicza.