Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/114

Ta strona została przepisana.

kałaś w kształt i postać. Odrzuciłaś to wszystko. Jesteś płytka i głupia. O Boże! jaki ja byłem szalony, kochając cię. Jakimże ja byłem głupcem! Teraz jesteś dla mnie niczem. Nie chcę cię widzieć więcej. Nie chcę więcej myśleć o tobie. Nie chcę wymówić więcej twego imienia. Nie wiesz, czem byłaś dla mnie kiedyś. Tak, kiedyś... O, nie mogę znieść myśli o tem! Gdybym cię był nie ujrzał! Zniweczyłaś romans mego życia. Jak mało musisz wiedzieć o miłości, jeśli powiadasz, że ona zabija twoją sztukę! Bez sztuki jesteś niczem. Byłbym cię uczynił wielką i sławną. Świat uwielbiałby cię, a ty nosiłabyś moje nazwisko. Czem jesteś teraz? Trzeciorzędną aktorką o ładnej buzi.
Dziewczyna zbielała na twarzy i zadrżała. Złożyła ręce, a głos utkwił jej w gardle. — Nie mówisz tego poważnie, Dorjanie? — szepnęła. — Ty grasz.
— Gram! Pozostawiam to tobie. Potrafisz to tak dobrze, — odparł z goryczą.
Powstała z kolan i z bolesnym wyrazem cierpienia na twarzy podeszła do niego. Położyła mu dłoń na ramieniu i zajrzała w oczy. Odepchnął ją. — Nie dotykaj mnie! — zawołał.
Głuche westchnienie wydarło się z jej ust. Padła do jego nóg. Leżała jak zdeptany kwiat. — Dorjanie, Dorjanie, nie opuszczaj mnie! — szepnęła. — Żałuję, że nie grałam dobrze. Myślałam ciągle o tobie. Ale ja spróbuję — naprawdę. Spróbuję. Moja miłość do ciebie spadła na mnie tak niespodzianie. Myślę, że nie wiedziałabym o tem nigdy, gdybyś mnie nie pocałował — gdybyśmy się nie pocałowali. Pocałuj mię jeszcze raz, ukochany. Nie odchodź ode mnie. Mój brat... Nie; to nic! On nie mówił poważnie. To był żart...