Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/142

Ta strona została przepisana.

nicy. Śmierć jej ma w sobie całą patetyczną beznadziejność męczeństwa, całe jego strwonione piękno. Ale, jak już powiedziałem, nie myśl, że nie czułem bólu. Gdybyś był przyszedł wczoraj we właściwej chwili — o pół do szóstej, czy trzy na szóstą — zastałbyś mię we łzach. Nawet Harry, który tu był, który przyniósł mi tę wiadomość, nie miał pojęcia o tem, co przecierpiałem w istocie. Cierpiałem bezgranicznie. Potem to przeszło. Nie mogę powtórzyć swych uczuć. Tego nie potrafi nikt, prócz ludzi sentymentalnych. A ty jesteś bardzo niesprawiedliwy, Bazyli. Przychodzisz tu, aby mię pocieszyć. To pięknie z twojej strony. Zastajesz mię pocieszonego i jesteś wściekły. Jakże jesteś w tem podobny do filantropów! Przypominasz mi historję, którą opowiadał Harry, o pewnym filantropie, który poświęcił dwadzieścia lat życia, aby zwalczyć jakąś niesprawiedliwość, czy też zmienić jakieś krzywdzące prawo — nie pamiętam już, o co to szło. Wreszcie zwyciężył i wtedy doznał najwyższego rozczarowania. Nie miał już co robić, konał wprost z nudów i stał się niepoprawnym mizantropem. A poza tem, mój drogi, stary Bazyli, jeśli mię chcesz istotnie pocieszyć, naucz mię, jak zapomnieć o tem, co się stało, lub patrzeć na to z punktu widzenia artystycznego. Czy to nie Gautier pisał o „la consolation des arts”? Przypominam sobie, że znalazłem kiedyś w twojej pracowni mały tomik w welinowej oprawie i natknąłem się na to cudowne zdanie. Tak, ja nie jestem jak ów młodzieniec, o którym opowiadałeś mi, gdy jechaliśmy razem do Marlow, jak ów młodzieniec, który mawiał, że żółty jedwab może go w każdem strapieniu życia pocieszyć. Lubię piękne rzeczy, które można brać do ręki, dotykać. Stary brokat, zielony